To znowu wpadał w szał, wyobrażając sobie, że omdleje z osłabienia i nie będzie mógł się stąd ruszyć. I już, już gotów był rzucić się ku wiosce, zdecydowany na wszystko, zdolny wszystkiemu stawić opór, gdy wtem ujrzał trzech chłopów, idących przez pole z widłami na ramieniu, i znowu ukrył się w swym rowie.
Gdy jednak wieczór mrokiem swym otulił równinę, Walter wylazł pomału z rowu i puścił się zgięty we dwoje, bojaźliwy, z bijącem sercem ku niezbyt odległemu zamkowi, gdyż wolał dotrzeć tam, niż do sioła, które go przejmowało zgrozą, niby ostęp pełen tygrysów.
W oknach dolnych było jasno. Jedno z nich było otwarte, i silna woń pieczonego mięsa wydobywała się na zewnątrz, łaskotając gwałtownie nozdrza i wdzierając się aż do jamy brzusznej Waltera Schnaffsa, wywołując skurcz, przyspieszając oddech, nęcąc nieprzezwyciężenie i wlewając w serce odwagę rozpaczliwą.
I nagle, nie zastanowiwszy się, z kaskiem na głowie stanął w oknie.
Ośmioro służby obiadowało, siedząc dokoła wielkiego stołu. Nagle jedna z dziewcząt roztworzyła usta, szklankę z rąk wypuściła i oczy stanęły jej słupem. Wszystkie spojrzenia poszły za jej wzrokiem! Spostrzeżono nieprzyjaciela!
Boże wielki! Prusacy atakują zamek!...
Był to najpierw krzyk, jeden jedyny krzyk
Strona:PL G de Maupassant Widma wojny.djvu/25
Ta strona została skorygowana.