żyłości z żołnierzami cudzoziemskimi. Publicznie wcale ich nie znano, lecz w domu prowadzono chętnie pogawędki, a niemiec co wieczora pozostawał dłużej, by się wygrzewać przy wspólnem ognisku.
Miasto stopniowo odzyskiwało swój wygląd zwyczajny. Francuzi wcale jeszcze nie wychodzili ze swych domostw, natomiast mrowiło się w ulicach od żołnierzy pruskich. Zresztą oficerzy błękitnej huzaryi, z arogancyą wlokący po bruku swe wielkie narzędzie śmierci, nie zdawali się dla zwykłych obywateli żywić większej wzgardy, niźli oficerzy od strzelców, którzy rok przedtem w tychsamych wysiadywali kawiarniach.
A jednak było w powietrzu coś dziwnie nieokreślonego i nieuchwytnego, jakaś atmosfera obca a nieznośna, niby woń wnikliwa, rozpościerająca się w okół: obecność wroga. Napełniała ona domy i place publiczne, zmieniała smak żywności, wywołując u mieszkańców wrażenie, że znajdują się gdzieś w podróży, bardzo daleko, wśród szczepów barbarzyńskich a groźnych.
Zwycięzcy żądali pieniędzy, dużo pieniędzy. Mieszkańcy płacili ciągle będąc zresztą bogatymi. Jednakowoż kupiec normandzki im bogatszy, tem boleśniej odczuwa każdą ofiarę, każdy uszczerbek mienia, przechodzącego w ręce drugich.
Zaś o dwie lub trzy mile od miasta, idąc za biegiem rzeki, w okolicy Croisset, Dieppe-
Strona:PL G de Maupassant Widma wojny.djvu/38
Ta strona została skorygowana.