zwijając się i rozplatając, niby cienki wąż, by od czasu do czasu spaść na krągły tułów którego z koni, który w tejże chwili prężył się do szybszego biegu.
Powoli zaczynało jednak dnieć. Lekkie płateczki, które jeden z podróżnych, rueńczyk czystej krwi, porównał był do bawełnianego deszczu, przestały prószyć. Mętne światło sączyło się po przez grube chmury, ciężkie i ciemne, potęgując jeszcze olśniewającą białość krajobrazu, z którego wyłaniał się tu i ówdzie szereg wielkich drzew, okrytych szronem, lub też chałupa w śnieżnym kapiszonie.
Podróżni w powozie z ciekawością przyglądali się wzajem w smutnej jasności tej zorzy porannej.
Całkiem w głębi na najlepszych miejscach drzemali, siedząc naprzeciw siebie, państwo Loiseau, właściciele wielkiego składu win z ulicy Grand-Pont.
Dawniej subjekt bankrutującej firmy, Loiseau odkupił od swego zrujnowanego szefa przedsiębiorstwo i zrobił na niem majątek. Po cenach bardzo niskich sprzedawał drobnym frycom prowincyonalnym wina bardzo liche, uchodząc wśród znajomych swych i przyjaciół za szczwanego lisa, prawdziwego normandczyka, pełnego podstępu i jowialności.
Jego sława chytrego wygi była tak ustalona,
Strona:PL G de Maupassant Widma wojny.djvu/43
Ta strona została skorygowana.