ma uporczywie spuszczonemí, zapewne dziękując niebu za cierpienie, które na nie zesłało.
Nareszcie o godzinie trzeciej popołudniu gdy dyliżans znalazł się wśród nieskończonej płaszczyzny, skąd nie było widać żadnej ludzkiej osady, Gałka łojowa, schyliwszy się szybko, wydobyła z pod ławeczki duży kosz, nakryty białą serwetą.
Wyjęła z niego przedewszystkiem talerzyk fajansowy, mały srebrny kubek, następnie dużą wazę, w której całe dwa kurczaki, rozkrojone na porcye, spoczywały w zastygłym sosie. Z kosza wyglądały jeszcze inne dobre rzeczy, pasztety, owoce, łakocie, jednem słowem zapasy, przygotowane na trzydniową podróż, by nie tknąć niczego z przydrożnych garkuchni. Cztery długie szyje flaszek wyglądały z pośród pakietów żywności. Gałka łojowa wydobyła skrzydełko kurczęcia i delikatnie poczęła je zajadać z bułeczką, zwaną w Normandyi „regence“.
Wszystkie spojrzenia skierowały się ku niej. W miarę, jak rozpościerała się woń jadła, łechcąc nozdrza, do ust napływała ślinka, a bolesny skurcz zaciskał szczęki. Równocześnie pogarda dam dla tej dziewczyny dosięgła najwyższego punktu, przechodząc niemal w chęć zamordowania jej i zrzucenia z bryki w śnieg, wraz z kubkiem, koszykiem i zapasami.
Strona:PL G de Maupassant Widma wojny.djvu/52
Ta strona została skorygowana.