Strona:PL Gałuszka Biesiada kameleonów.pdf/141

Ta strona została przepisana.

ten sam tłum-potwór, którego ręce
po twoje łoże sięgały książęce,
którego ślepie jarzą się krwawo
u twego wezgłowia w śnie —
ten sam tłum, którego lwie
pazury sięgają piersi twojej —
ten sam, który w kątach książęcych pokoi
godziną szarą
kryje się za ciężką kotarą —
ten sam, który się czai
w tym bezszelestnem stąpaniu lokai
przez miękie, równo strzyżone dywany —
ten, który wchodzi w pałacowe ściany,
jak upiór, jak cień straszny blady,
cuchnący gnojem, jak stajenne chamy
i wśród portretów, zdobnych w złote ramy
kreśli sylaby zagłady — —
ten sam tłum pełzł przed tobą gwarny,
oddzielony jeno szybą kryształową — —
Patrzyłaś weń oczyma przerażonej sarny
i na ustach twych grozy wpół zamarło słowo
i krew w głąb serca spłynęła z twej twarzy — —

Przecież mógł ten tłum wraży
wydrzeć cię z twojej karocy —
a tego tłumu prorocy
na śmierć by cię skazali:
rzuciliby cię pod stopy
tej zwartej ludzkiej fali
i przez twe piersi i łono
przeszłyby chamy i chłopy
zgrają z uciechy szaloną —
butami w proch by cię starli
ci ludzie z gminu — ci karli —
Alabastrowe twe łono
i piersi śnieżne by zgniótł
z uciechą wściekłą, szaloną
skrzywiony chamski but,
błękitną piłby twą krew
i targał miazgę twych trzew — —