blondynka — — Pochyla się prawie
ku oknu — — wraca — gra:
(któryś tam nokturn Chopina)
marzycielka — —
Raz, dwa — raz, dwa — —
żołnierz wali obcasem w bruk
(zdaje mi się, że go jakaś wena
ponosi) idzie tak niefrasobliwie,
szeroko — — zwiotczały mu ścięgna nóg — —
Kropnął se ze dwa — — (wcale się nie dziwię,
wszak dziś wielkie święto — —
Że tam ma czapkę cośkolwiek wymiętą? — —)
idę wolno — — Na rogu, w świetle latarni
policjant samotny — (cień długi
pada od niego w tę stronę)
Dalej jacyś panowie eleganccy, czarni
(jeden spokojny, laską wymachuje drugi)
stoją z jakąś dziewczyną (brwi ma uczerniore —
wypudrowana — i ten kapelusz pstrokaty! —)
Idę dalej — — Błogosławię ludzkiej samotności:
Posyłam ciszę i wiarę serdeczną wam w gości
tobie inwalido o kuli drewnianej —
tobie staruszko, w żałobne obleczona szaty —
tobie chłopczyku sieroto,
znużony — zaspany — —
tobie przechodniu spóźniony —
i tobie nikła blada marzycielko,
co grywasz z zmysłową pieszczotą
smętne Chopina nokturny,
wcielając duszę w rozełkane tony — —
Ślę wam błogosławieństwo: wiary siłę wielką!
tobie wesoły żołnierzyku jurny —
tobie samotny stróżu ulic miasta —
tobie dziewczyno z czernionemi brwiami,
którą los, jak wiatr liściem po zaułkach szasta — —
Błogosławieństwo niech będzie nad wami!