przez zaświatów omartwicę
wielkich tęsknot my dziedzice
lecim posiąść tajemnicę
żródła życia: słońce — —
Ale to tylko, tylko orłów droga
w owieję gwiazd kierować lot śmigły,
tam, kędy one w migotach zastygły,
rzucone w pustkę i ciszę przez Boga — —
Droga ta będzie przeklętą
nędznym, kukułczym pisklętom,
bo im promienie słoneczną żarzą
źrenice do cna porażą
i ślepe w bezdeń potrącą
w wszechświatów otchłań milczącą — —
My lecim żelazną rotą,
tnąc stalowemi skrzydłami
niebiosów dal bezbrzegą — —
I życie nasze jest tą drogą złotą,
lotem do słońca, co zawsze przed nami
uchodzić będzie w bezmiarów otchłanie,
jak niedościgła myśl Tajemniczego — —
Lecim i wierzym, że lot nasz dosięże
słońca i że rota stanie
na tej płomiennej bryle
na jedną chwilę: ostatnią chwilę,
bo my z żelaza są męże!
Lecim i wierzym! — Przez gromy i klęski
złotego lądu dobijem
i stamtąd w tłum ten, co u brzegów wyje
rzucimy okrzyk bratni i — zwycięski!