NAD PSAŁTERZEM DAWIDOWYM
Na polach głucha pustka. Plony zwiezione do stodół.
Od lasów patrzą tak smutnie śmiertelne mgły-przybłędy.
Człek jako źdźbło przed wiatrem, i czas ucieka jak woda:
na księgę pada liść zwiędły...
Jesienne, skośne słońce złotemi struny lutni
przez lipy czarnoleskiej przesącza się listowie:
gra nad czoła zadumą i ciszej wciąż i smutniej,
sunąc jak pająk złoty przez Psałterz Dawidowy:
szalona Lidja, kortezanka?
Gdzie wino i błękit?
Gdzie druhy królewskiego dwora?
Szklenice Hiszpana doktora?
— Poeto mileńki?
O lipo! — co mi byłaś i cieniem i krzyżem!
Lipo, lipcem szumiąca złotych pszczół ulewą —
czemużem się ku tobie tak sercem przybliżył?
Czemużem się w tej ziemi jako ty zadrzewił?
Jam jest robak przed Pana obliczem świetlistem,
a wysłuchał mnie Pan mój w zły dzień utrapienia —
jam jest w Nim jako w wichrze najnędzniejszy listek,
a mdłe ramiona moje wybawił od brzemion.
Słowiczek, co uciesznie kląskał,
jak struny luteńki?
W giezłeczku i w lichej tkaneczce
odeszła, a odeszła wiecznie
— Poeto mileńki!