jeszcze oczy, takie niewinne, prawdziwie dziecięce spojrzenie.
Bartnicki (uszczęśliwiony). Prawda?
Maniewiczowa. Ot!... Nabuchodonozor przy niej wydaje się istotą dojrzalszą i przewrotniejszą, niż ona.
Bartnicki (całując rękę Maniewiczowej). Jaka pani dobrodziejka poczciwa!
Maniewiczowa. Jestem tylko w tej chwili szczera!
Bartnicki. A widzi pani... jak to pięknie i miło nie kłamać.
Maniewiczowa. Nie nudno panu?
Bartnicki. Czekam na Żabusię.
Maniewiczowa. Ale ja pytam czy panu nie nudno wogóle, w mieście... pan przyzwyczajony do wsi, do gospodarki... jak się pan mógł zgodzić na zamieszkanie w mieście i na pracę biurową.
Bartnicki. Żabusia wsi nie lubi... a potem babcia i dziadzio chcieli, żebym z posesora poszedł do biura. Niby to było w oczach ludzkich lepiej. Mnie tam nieraz jeszcze do wsi ciągnęło i ciężko było w biurową pracę się włożyć, ale teraz to mi już tęsknota za wsią odeszła (po chwili). Przytem bardzo lubię politykę.
Maniewiczowa. A! to także zajęcie.
Bartnicki. Spodziewam się. Codzień