się w przyjaciołach mego męża, tylko zawsze w kimś kogo Rak nie zna. W ten sposób nie narażam na śmieszność Raka, bo to zawsze jest mój mąż i nie powinien tracić na powadze.
Maniewiczowa. Zapewne — ale często sama narażasz twego męża na śmieszną sytuację. Pamietasz jak kazałaś mu czytać głośno korespondencye prywatne, w których były wiersze na cześć twoją.
Żabusia. A, to zupełnie co innego... to ja!... Mnie, jego żonie, wolno się śmiać z mego męża, ale nie zniosłabym, gdyby się ktoś obcy z niego wyśmiewał.
Maniewiczowa. No a ja? Wszakże i ja wtedy śmiałam się do rozpuku.
Żabusia. A ty, to co innego, ty jesteś przyjaciółką jego żony... (Idzie ku drzwiom balkonowym). O! idzie szacowna panna Marya! patrz jak ona wygląda! chodząca powaga... jak to idzie po trotuarze jak kaczka.
Maniewiczowa. Uciekam!
Żabusia. Proszę cię zostań! Skoro ty tutaj jesteś, może powstrzyma swój sarkazm i przestanie mi dokuczać. A potem mam ci coś powiedzieć... Ty wiesz jak ja lubię śmieszne sytuacye... (Wchodzi Marya) Pst!... cicho!... To dziwne; jej obecność zawsze mi rezon odbiera.
Strona:PL Gabriela Zapolska - Żabusia. Dziewiczy wieczór.djvu/044
Ta strona została uwierzytelniona.