Bartnicki (macha ręką). Nieszczególnie. Osłabiona bardzo, ledwo się na nogach trzyma.
Żabusia. Ale już w łóżku nie leży?
Bartnicki. Nie.
Żabusia. Co mówi doktor?
Bartnicki. Że powrót do zdrowia będzie bardzo długi... trzeba ją wysłać na wieś, albo w góry.
Żabusia (szybko). Tak!... tak!... najlepiej będzie, skoro wyjedzie z Warszawy. (Po chwili). Czy to prawda, że jej włosy obcięli.
Bartnicki. Spodziewam się... zapalenie mózgu... jakże chcesz!... (Z nagłym wybuchem). A, biedna moja Mańka... taka zmieniona! taka zmarnowana! Ci co ją w tę chorobę wtrącili, ciężki mi za nią rachunek oddadzą.
Żabusia (zmieszana). Ależ mój drogi... Choroba Mani przyszła sama... bez niczyjej winy... zapewne zadużo czytała. Ja zawsze mówię, że kobieta nie powinna być zamądra. Te wszystkie książki, ta cała literatura, teraz Mani zrobiły to, że jej wszystkie włosy wyszły.
Bartnicki. To nie książki Żabciu... to ludzie!
Żabusia (niespokojna ramionami wzrusza). A ja ci mówię, że książki.
Bartnicki. A ja ci mówię, co wiem napewno.
Strona:PL Gabriela Zapolska - Żabusia. Dziewiczy wieczór.djvu/061
Ta strona została uwierzytelniona.