Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/010

Ta strona została uwierzytelniona.

fesyonału — wreszcie u stopni ołtarza, gdy wlokła za sobą szumiący tren jedwabnej białej szaty.
Śmiech powitał nawet krzyk jej córki — bo nawet w cierpieniach umiała coś zabawnego wynaleźć.
Była bardzo pobożną i codzień prawie biegała do kościoła.
Miała ładną książeczkę, oprawną w kość słoniową i zbrudzoną na kartkach, które czerniły się modlitwą „Za męża i rodzinę“.
To była jej świąteczna książka — na codzień miała wielkiego „Dunina“, którego czytała, strzelając oczkami na lewo i prawo, lub przechylając główkę na atłasową kołdrę swego eleganckiego łóżka.
Lubiła łakocie i miała pod poduszką kilka daktyli, które jadła, przebudziwszy się w nocy, chichocząc się jak szalona.
Przepadała za wanilią i miała jej zawsze pełne kieszenie, lubiła grać w loteryjkę — przytem szachrowała dość zręcznie.
Córkę swoją — małą, pucołowatą dziewczynkę, przezwała „Nabuchodonozorem“ a męża „Rakiem“. Siebie samą, jakkol-