Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/032

Ta strona została uwierzytelniona.

Wyciągnął swą tłustą szyję dobrze zbudowanego blondyna i przymknął oczy z dobrotliwym uśmiechem.
Ona — zbliżyła się szybko, zmieszana, niezgrabna, nieprzyzwyczajona do częstych tego rodzaju pieszczot. Gdy znalazła się tuż przy nim, taka nędzna, mała, chuda, zmieszała się jeszcze więcej. W lustrze widziała odbicie postaci swej i stojącego wciąż z zamrużonemi oczami męża.
Zawstydziła się samej siebie, swego wyniszczenia, swego skromnego szlafroka i stała niezdecydowana, cisnąc wciąż papier z szynką do zapadłej piersi.
Lecz on zniecierpliwił się wreszcie.
— No, korzystaj, kiedy pozwalam...
Podniosła się więc na palce i cała spłoniona, pocałowała go w klapę od jasnego żakietu, a silna woń white rose, wydzielająca się z ubrania męża, odurzyła ją do reszty.
Jak pijana zwróciła się do stołu, na którym zaczęła ustawiać talerzyk i rozkładać na nim szynkę.