Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/034

Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz ona zaprotestowała.
— Nie bój się, wystarczy!... jedz tylko!... proszę cię!
Krzątała się koło niego, podsuwając mu cukier, masło, śmietankę.
On — nawet nie zważał na tę usłużność, snać przyzwyczajony do tej troskliwości i niewolniczej czci, jaką go zwykle otaczała.
Jadł powoli — nie śpiesząc się, odsuwając zdaleka talerz — z gracyą i manierami aktorki, o której gazety piszą ciągle, że jest „dystyngowana“. Wreszcie zapytał, nie podnosząc głowy:
— A ty?
— O! ja mam co innego — odpowiedziała kobieta.
Nastała znów chwila milczenia.
Jakże chętnie pragnęła żoncia — zacząć jakąś dłuższą z swym koteczkiem rozmowę.
Lecz o czem? — o czem ona mówić mogła, pogrążona cała w drobnych kłopotach swego nędznego gospodarstwa, pomiędzy imbrykiem melisy a wiązką rzod-