Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/036

Ta strona została uwierzytelniona.

Kobieta prawie rozpaczliwie wodzi wzrokiem dokoła.
Tak mają mało spójni moralnej, że wszystkie jej wysiłki pozostają bez skutku. Wreszcie on wstaje, ociera starannie wąsy i raz jeszcze podchodzi do lustra.
Ona wie dobrze, co to znaczy.
Za chwilę koteczek wyjdzie a ona, ona, zostanie sama! na cały wieczór, na długi, smutny wieczór!
Zapewne — jest do tego przyzwyczajona. Ale dziś szczególnie jej smutno. Wszak to dziś rocznica ich ślubu...
On o tem zapomniał zupełnie...
Lecz ona niezapomniała i chce mu to powiedzieć, wszak dzień taki to prawie uroczyste święto... Lecz on wziął już kapelusz i elegancką laseczkę, teraz naciąga rękawiczki, pogwizdując lekko. Żona zbliża się ku niemu, przełykając z trudnością ślinę.
— Wychodzisz — pyta, patrząc mu błagalnie w oczy, jak pies świeżo obity.
— Naturalnie!...