przecież nie wychodziła z koteczkiem nigdy — gdzież znowu!... Zawsze jej coś do stroju brakowało. To kapelusza, to bucika, to znów rękawiczki. I tak dzień za dniem schodził. Zresztą, nie miała czasu, ani zdrowia. Ciągle stękała, chorując już od lat czterech, zaraz po urodzeniu nieżywej dziewczynki. Doktór mówił, że to anemia, ale ona nawet w części nie powiedziała doktorowi, co i gdzie ją boli. Poco? — lekarstwa drogie a ledwo koniec z końcem ściągnąć można...
Wprawdzie koteczek jest niewybredny, je, co mu podadzą — nawet ją samą do oszczędności zachęca.
Ona nieraz dziwi się, jak mało jada w domu ten rosły, wielki mężczyzna i frasuje się, że widocznie jadło mu nie smakuje.
Mój Boże! robi co można przecież. Ona i sługa jadają „plecówkę“, dla koteczka bierze się na rosół pierwsza krzyżowa, masło także kupuje dla niego osobno...
Mimo to, on je tak mało!
Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/041
Ta strona została uwierzytelniona.