Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/047

Ta strona została uwierzytelniona.

Rzucił wyraz angielski, posłyszany kiedyś ze sceny, w teatrze — który zapamiętał i używał w razie potrzeby, co nigdy nie chybiało efektu. I teraz dosięgnął celu.
Kobieta siedząca obok niego zdawała się na chwilę przybita posłyszanem słowem.
Lecz prędko odzyskała równowagę.
— Nie wiem czy to wygodne — wyrzekła — wolę już urządzać „receptions matinales“...
Spojrzała na niego tryumfująco.
On wzruszył ramionami.
— Zapewne, lecz już cały dzień jest zderanżowany...
Pochylił się teraz po nad podbitą już kobietą.
— No, cóż?... darujesz mi to opóźnienie? — szeptał miękim głosem — wierz mi, tylko obowiązki światowe mogły powstrzymać twego koteczka, wierzysz mi? no... Leno!...
I objął ją ostrożnie, cofając się w tył, gdyż kareta skręcała w ciaśniejszą ulicę a na chodnikach kręciło się sporo przechodniów.