Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/052

Ta strona została uwierzytelniona.

Lampka przed Matką Boską dopalała się prawie, a nikt nie myślał o dolaniu oliwy.
Cicho było bardzo w sypialnym pokoiku. Obadwa łóżka małżeńskie były próżne, choć już druga wybiła na kuchennym zegarze.
Józia, bosa i w koszuli, siedziała skulona na oknie, czekając na powrót męża.
Była bardzo wzburzona, niespokojna, smutna. Wszakże to wracając od fanciarki dostrzegła w karecie obok jakiejś ładnej kobiety mężczyznę — tak bardzo podobnego do koteczka!
Lecz cóżby jej koteczek robił w karecie, o tej porze, i to jeszcze z jakąś damą?... A może to dyrektorowa biura spotkała go i wzięła na przechadzkę...
Szukała teraz w swej biednej głowie rozmaitych kombinacyj, potykając się co chwila o jakąś myśl zbyt trudną...
Nie — stanowczo, zrozumieć tego nie mogła.
By mąż ją zdradzał — nie przyszło jej nawet przez głowę, jej koteczek, zkądże znowu?