Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/057

Ta strona została uwierzytelniona.

— To od tych papierosów, które pokryjemu pali a nam nawet zaciągnąć się nie da — odparł flegmatycznie Maryan, obserwując z ironią wychudłe policzki nauczyciela.
Panu Wentzlowi krew uderzyła do głowy.
— Nie palę papierosów — wyrzekł energicznie — nie wmawiajcie we mnie złych czynów, które sami spełniacie.
Julusiek wzruszył ramionami. Maryan wpakował ręce jeszcze głębiej w kieszenie.
— Nie palisz pan? — zapytał, wydymając czerwone i pełne policzki — phi!... to taka prawda, jak to, że pan atramentem dziur w butach sobie nie czernisz... Zaprzecz pan temu!
— Zaprzecz pan temu! — zaskrzeczał jak mały psiak Julusiek i w ekstazie tryumfu usiadł na stole, gdy tymczasem Maryan wciąż kołysał się na krześle, patrząc z pod oka na nauczyciela.
Pan Wentzel był przybity.
Rzeczywiście, nie dalej jak wczoraj, smarował rano bielące się wśród czarnej