Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/064

Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz nagle drzwi się otwierają i dwie postacie kobiece ukazują się w progu.
— Co się to dzieje? — pyta pani domu, chuda, płaska blondynka — nosząca na schylonych ramionach fałdziste szaty wdowie.
— C’est atroce! — odzywa się druga, odpinająca żwawo guziki zniszczonego płaszczyka.
— Panie Wentzel, jak pan możesz pozwolić na coś podobnego?!
Pan Wentzel powstał już z krzesła i w milczeniu układa książki i zeszyty. Czuje, że wszystko, co powie na swoje usprawiedliwienie, na nic się nie przyda.
W przekonaniu matki — „dzieci“ są trochę rozpuszczone... ale ostatecznie można na nich lekarstwo znaleźć i do posłuszeństwa doprowadzić.
Wprawdzie ona sama nigdy dokazać tej sztuki nie mogła, ale... przecież... pan Wentzel jest mężczyzną! Powinien umieć nakazać szacunek dla swoich słów i osoby.