spojrzenie „działa“ i przekonała się, że istotnie jest to dobry lep i niekosztujący zbyt wiele zachodu.
Lecz podbudzona w swych doświadczeniach kokieteryjnych, pragnie dalej prowadzić rozpoczęte dzieło.
— Pan mnie unika, panie Wentzel — zaczyna znowu, grając dość fałszywie „nokturno“ — pan mnie unika, o! ja to czuję!...
Pan Wentzel nie śmie zaprzeczyć. Stoi jak słup soli, zaciskając konwulsyjnie pięści. W gardle czuje dławienie, usta mu drżą nerwowo.
Tymczasem dziewczyna przechyla głowę i mrużąc lekko oczy, wpatruje się w swą ofiarę.
— Pan odemnie ucieka, a ja cierpię!...
„Nokturn“ rozpływa się w przyciszonym akordzie. Ewelinka z wdziękiem opiera głowę o pulpit i pozostaje w tej pozie chwil kilka, żałując, że nie może widzieć samej siebie i ocenić w całej malowniczości sytuacyę, w której się znajduje.
Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/072
Ta strona została uwierzytelniona.