Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/075

Ta strona została uwierzytelniona.

Justysia oparta na szczotce, patrzy z pogardą na jego wytarty surducik i wązkie ramiona.
— To ci mężczyzna! — szepcze, podciągając nosem. — Ni do Boga ni do ludzi...
Pan Wentzel gorączkowo zaczyna zbiegać po schodach.
Tymczasem w pokoju Ewelinki cicho odbywa się scena. Pani Szymczyńska uznaje za stosowne przestrzedz córkę przed niebezpieczeństwem, na jakie się naraża, pozostając sam na sam z mężczyzną.
Lecz Ewelinka smaruje sobie nos kremem Simona i pogardliwie wzrusza ramionami.
— Z jakim mężczyzną mnie widziałaś? — pyta, odymając usta.
— Z panem Wentzlem!...
— A!...
— No... zaprzeczysz temu, że nie byłaś z nim przed chwilą... w salonie — mówi, jąkając się matka, której zimna krew Ewelinki i jej wzgardliwe miny pra-