Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/080

Ta strona została uwierzytelniona.

Wszystko to gnębi go i dręczy nad wyraz.
Ciasna klatka piersiowa niemoże pomieścić tylu wrażeń, które razem z ciepłą wonią wiosenną do jego piersi się cisną.
Coś go dławi w gardle, oddech mu tamuje. O! ta wiosna!... czyż ona istnieć powinna dla takich, jak pan Wentzel, nędzarzy?!...
Pies, plączący się po trawniku, zbliżył się teraz do ławki i przed nogami Wentzla przesuwać się począł.
Był tak jak i Wentzel nędzny, wychudły i oddychał ciężko.
Chłopiec nachylił się nad zwierzęciem i brudne jego kudły delikatnie gładzić począł.
Bezdomne zwierzę oparło łeb o kolana człowieka, wpatrzyło się w bladą twarz, pochyloną nad niem i nagle, przeciągle zawyło.
Wówczas z ciemnych, smutnych oczów pana Wentzla stoczyły się dwie, wielkie łzy...

∗             ∗