Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/081

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy „wyjątkowe“ dzieci weszły do salonu wraz ze swoim nauczycielem, kilkanaście osób na wzór manekinów zapełniało fotele i kozetki. Był to jour fixe i pani Szymczyńska uważałaby sobie za straszne uchybienie, gdyby przynajmiej ze sześć brzydkich, jak noc, panien, takaż ilość wychudłych mężczyzn i odpowiednia liczba mam, nie wynudziła się wśród ścian jej salonu.
Pan Wentzel wprowadzał zwykle swych uczniów, drżąc na myśl wystawienia na światło licznych kandelabrów, wyplamionego tużurka i gumowych kołnierzyków.
Była to dla niego najcięższa chwila w całym tygodniu.
Zwykle Maryan i Julusiek, ukłoniwszy się gościom, zwracali się z dowcipnemi uwagami w stronę swego kozła ofiarnego.
Lecz dziś pan Wentzel był stokroć więcej zmieszany niż zwykle. List matki, poranne przejście z panią domu a wresz-