czego cienia, mieszała pana Wentzla i napełniała jakąś bojaźnią. Sam nędzny i chudy lękał się dobrze rozwiniętego kobiecego ciała.
Zapach, wydzielający się z sukien brunetki, odurzał go do reszty.
Przytem głos Ewelinki, donośny, trochę nosowy, jej śmiech nerwowy, nadto dobrze „ułożonej“ panny, wstrząsał mu serce.
Uczuł się blizkim zemdlenia.
Nagle, z tego pół snu zbudził go skrzeczący głos Juluśka.
— Czyś się pan kiedy kochał?
To wyjątkowe chłopię w ten sposób interpelowało rumianego blondynka, siedzącego obok Ewelinki. Mimowoli, rozmowy ucichły. Julusiek miał własność śmieszenia całego towarzystwa, oczekiwano więc na coś bardzo dowcipnego.
Malec uczuł się panem sytuacyi.
Potrząsnął żółtą czupryną i rozstawił szeroko nogi.
— No! powiedz pan, czyś już się kochał?...
Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/085
Ta strona została uwierzytelniona.