Wchodził do pokoju ojca na palcach, ucierał nos chustką, sługom pozwalał przejść spokojnie a siostry głaskał po głowach, nazywając je pieszczotliwie „małpiszonami“.
Dozwalał sprzątać w swoim pokoju i przewracać materace na drugą stronę, fajkę ostentacyjnie zawieszał na gwoździku i palił damskie papierosy, mówił cieniuchnym głosem, dobierając słów a oglądając lampę, deklarował, że „już się wszystko skończyło i on, Dyńdzio, zabiera się do pracy...“
Ojciec zwykle, z początku, sceptycznym wzrokiem śledził zmianę w postępowaniu syna. Powoli jednak dawał się łudzić nadziei. Kto wie — może wreszcie coś się zbudziło w tej głowie mózgu pozbawionej, w tem sercu zda się zatopionem w kale rozpustnych uciech.
— Patrz, duszko — mówił do żony, która z robótką w ręku dozorowała zabawy dwóch dziewczynek, — ot zdaje się, że tam na górze jakiś porządek panować zaczyna...
Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/096
Ta strona została uwierzytelniona.