Dyńdzio zajmował dwie facyatki położone na drugiem piętrze, i domowi, chcąc unikać wymówienia imienia najstarszego z rodu, nazywali locum Kundla „górą“.
Matka jednak wzruszała ramionami.
— Pewnie coś nabroił lub chce coś uzyskać — mówiła smutnym głosem.
— No!... kto wie! kto wie! — protestował ojciec, — może się wreszcie upamięta i przestanie zatruwać nam życie.
Matce łzy stawały w oczach.
— Daj Boże! — odpowiadała wzdychając.
Lecz nie łudziła się wcale.
Wiedziała co znaczy to „upamiętanie“. Wszakże i ona niejednokrotnie została w ten sposób przez syna zwiedziona. Nawskróś religijna, mająca w sobie ślepą wiarę i poszanowanie praktyk religijnych, konfesyonałem, kazaniem chciała wpłynąć na rozhukanego chłopca. Kundel odrazu zrozumiał, że z tej naiwnej i pełnej adoracyi duszy — może wyciągnąć dla siebie korzyści.
Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/097
Ta strona została uwierzytelniona.