Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

roko oczy, przykucnęła na ziemi, oszołomiona widokiem tylu nieznanych dla niej przedmiotów.
Wreszcie, ośmielając się powoli, wyciągnęła z pomiędzy portyer poduszki i oszalała z radości, poczęła je ciskać po pokoju.
— Z puchu! aj, aj!... z puchu! — wołała, gniotąc je w ręku i zanurzając twarz w szeleszczącą jedwabiem pościel.
Na widok samowaru chwilę zamilkła, poczem podszedłszy ku niemu, z szacunkiem przyklękła i twarz swą rozpaloną do chłodnej blachy przykładać poczęła.
— Same księżne takiego nie mają! — szeptała drżącym ze wzruszenia głosem.
Tymczasem Dyńdzio na brudnych odrapanych ścianach rozwieszał obrazy, wbijając z energią przyniesione w kieszeni haki. W braku młotka posługiwał się marmurowym przyciskiem przedstawiającym uśpioną Dyanę. W mdłym