Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.

kapa księdza migała po nad głowami ludzi. Głuchy szmer niechęci i gniewu przebiegał szeregi. Jakto? nie będzie skandalu? cóż sobie myśli ta głupia dziewczyna, zwodząc ludzi w ten sposób?... e! — kto wie — to pewnie jakaś ulicznica, to dziecko, kto wie, czy to pana młodego, skoro ona nie śmie do oczów mu stanąć...
Tak! tak!... taki porządny mężczyzna wie, co robi, jeśli porzuca. Już musiał mieć w tem swoją racyę...
Niektórzy wszakże usiłują bronić Honorkę.
— Stchórzyła!
— Rozbeczała się!
— A to głupia!
— Idyotka!
— Oślica!
— Wszystko jedno, dość, że stanąć do oczów nie śmiała. Chodźmy lepiej do ołtarza.
— Ślub szykantny!
Teraz wszyscy cisną się do ołtarza, przed którym ksiądz zamienia młodej parze obrączki. Wśród ciszy kościelnej sły-