Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czyż to nie czyste szaleństwo było z mej strony — mówił dalej tonem, na jaki tylko niekochający mężczyzna zdobyć się może — czyż to nie była demencya brnąć dalej i nie przewidzieć do czego mnie pani doprowadzić możesz! Teraz jesteśmy w ładnej sytuacyi! Ale ja umywam od wszystkiego ręce... to nie moja wina!... Tirez vous de cette affaire vous même!... Voila!...
Stał tuż przed nią, pochylając nad nią swą maskę rozłoszczonego „viveura“, mając wielką ochotę kopnięcia tej kobiety, która, dawszy mu tak słabą i niewyraźną rozkosz, miała śmiałość wkraczania w wygodnie urządzone życie, z dzieckiem w dodatku!
Nie, tego było za wiele! — wszystkie inne, te, które miał poprzednio, oznajmiały mu podobny wypadek z dyskretnym uśmieszkiem, a on — przybierał minę rozczulonego papy, wiedząc że nic nie ryzykuje, i szeroko otwartą furtką może wyjechać, nietylko wyjść najspokojniej;