Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.

— Plamkę, jaśnie panie.
— Plamkę?
— Plamkę.
— Pewnie mnie... coś ukąsiło!
— Pewnie jaśnie pana coś ukąsiło?
— Daj kremu ogórkowego, może zniknie!
— Może zniknie, jaśnie panie.
Nastąpiła chwila milczenia.
Seweryn wycierał szyję białą, tłustą masą, odchyliwszy dobrze kołnierz kurtki i flanelowej bleu de France koszuli.
Blady promień słońca przebił się w tej chwili przez chmury i przyciemniony gazą rozpiętą w oknach, oblał żółtawym blaskiem tęgi i potężny kark Seweryna, kark niezwalczony, prawdziwy kark zwycięzcy, tryumfatora w zapasach miłosnych.
— Paul!
— Słucham, jaśnie panie.
— Musimy się wynosić!
— Musimy, jaśnie panie.
— Trzeba szukać mieszkania!