Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/176

Ta strona została uwierzytelniona.

Pewnego jesiennego popołudnia, Seweryn, zdenerwowany, wlókł się wzdłuż kamienic, zatrzymując się przed każdą wywieszoną kartą.
Wstąpił już do dwóch domów, pomimo że ulica nie przypadała mu do gustu.
Ruchliwa była, co chwila przeleciała przez nią dorożka, to znów o kilka kroków grała katarynka wyjątki z „Carmen“.
Jakiś mały piesek usiadł na trotuarze i wył, podnosząc do góry śpiczastą mordkę.
Seweryn dnia tego czuł się w dziwnem usposobieniu.
Obudził się z niesmakiem w ustach i w duszy.
Cała skóra go bolała na ciele i czuł nieledwie każdy włosek swych faworytów, które dziś sterczały suche i bez żadnego połysku.
Usposobienie jego wewnętrzne było szare i znużone: Czuł mimowoli jakiś przesyt i wspomnienie ciała Klary, które