go prześladowało, było mu wstrętne nad wyraz wszelki.
Spotkał ją w Saskim ogrodzie przechodzącą z córeczką. Nie rozumiał dla czego coś go popchnęło ku dziecku, które było krwią jego krwi, jego własnym płodem.
Lecz — mała — rozkapryszona, zdenerwowana, odwróciła się, nie chcąc się przywitać z „panem“. Chciał nalegać, schylił się, aby ją ująć za rączkę, pragnąc dotknięciem się tego świeżego, dziecięcego ramienia — obronić przeciw jakiejś tęsknocie, która go trawiła.
Lecz niańka ujęła dziecko, wołając:
— Sewerciu! patrz... Tata idzie!...
Dziecko odwróciło główkę i wyciągnęło ręce w stronę nadchodzącego mężczyzny.
Seweryn cofnął się i przeszedł szybko, zamieniając lekki ukłon z przyjacielem.
Zaczął znów szukać mieszkania.
Szedł, prostując się z całej siły woli i przybierając obojętną minę.
Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/177
Ta strona została uwierzytelniona.