Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/183

Ta strona została uwierzytelniona.

saka o stolnicę, dolatującego z po za drzwi źle przymkniętych.
Cała nędza rodzinnego życia, smutnego, pełnego poświęceń, prywacyj i obowiązków — zdawała się spływać tu z trywialnością trosk codziennych. Tylko różowa i uśmiechnięta twarzyczka chłopca miała w sobie świeżość małego egoisty, zabierającego w swe płuca najzdrowsze cząstki powietrza, a w usta najlepszy kęs mięsa i największy kawał chleba.
I znów oczy Seweryna spoczywały na drobnej a dobrze rozwiniętej postaci dziecka, które, pogwizdując lekko, wyszarpywało z bochenka chleba kawałek ośrodka i, maczając go w solniczce, zajadało ze smakiem.
Seweryn przypomniał sobie, że, dzieckiem będąc, lubił namiętnie chleb z solą i zakradał się przed obiadem do sali jadalnej, aby wyprosić u lokaja kawałek ośródka.
Wspomnienie to sprawiło mu pewien rodzaj przyjemności.