Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/184

Ta strona została uwierzytelniona.

Mimowoli uśmiechnął się do chłopca uśmiechem koleżeńskim, przyjemnym, porozumiawczym.
Malec nie został mu dłużnym.
Jakby w zwierciadle odbił się na różanych ustach dziecka uśmiech mężczyzny.
Te same zadrganie nerwowe kącików, te same zmarszczenie brody.
— To dobre przed obiadem — bełkotał chłopiec i uderzył się znów po klatce piersiowej, smarując przód flanelowej białej bluzki tłustemi rękami.
Seweryn stał ciągle przy ścianie, obserwując dziecko. Poddał się bezwiednie pociągowi ku tej małej, kędzierzawej główce, kręcącej się przed nim w mgławem świetle dnia jesiennego. Chłopiec ten zaciekawiał go i śledzić wzrokiem za sobą kazał. Szare źrenice z pod długich rzęs błyskały mu pożądliwie, gdy skubał ośródek chleba... tęgi kark odsłaniał się z szeroko rozwartego kołnierza bluzy, kark o zarysach wspaniałego w przyszłości samca,