Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/194

Ta strona została uwierzytelniona.

tło przez liście kasztanów nad ławkami się zwieszających.
Spoglądał na przechodzące kobiety z lekceważeniem pozornem a z utajoną lubieżnością. Kiwaniem nogi, wydęciem ust, zdawał się mówić jak sułtan rozparty na sofie w haremie.
„No! któraż tam!... Pan czeka!...“
Lecz w myśli powtarzał sobie:
„Ach!... żeby też która!...“
Lecz kobiety mijały go szybko, nie zwracając nań najmniejszej uwagi. Czasem zasłaniały się parasolkami, aby uniknąć jego natrętnego i bezczelnego spojrzenia, które on uważał za szczyt demoniczności. Często — gdy zniecierpliwiony, rozdrażniony, wstawał z ławki i z arogancyą zaglądał pod ronda kapeluszy mężatek pilnujących dzieci, lub następował na pięty dziewcząt uśmiechających się w promieniach słonecznych — ta i owa mruknęła przez zaciśnięte zęby:
— Błazen!
On wtedy zaciskał zęby z wściekłością, przybierając pozornie rozpromienio-