nami, była w tych opowieściach — panną „z bardzo przyzwoitej rodziny“ — odwiedzającą go o szarej godzinie z panną służącą. Biedactwo! przybywało zawsze spłonione i drżące. Narzuciło mu się prawie samo a teraz on — z litości nad biedną, stosunek ten przeciągał, który, nawiasem mówiąc, nużył go niewypowiedzianie. Czuł bowiem do czego to zmierza, panna chce koniecznie doprowadzić go do ołtarza — lecz on, Ircio — bynajmniej tego nie pragnie!
Tembardziej — że... niedawno zaplątał się jeszcze w znajomość z pewną wdową, majętną, posiadającą handel na jednej z pryncypalnych ulic, o!... wiecie! — sklep wspaniały — jubilerski, pełen brylantów, turkusów, rubinów...
On — uległ także temu kaprysowi, pociągnięty wielką pięknością wdowy, lecz teraz radby się wywinąć uczciwie, jak na przyzwoitego człowieka przystoi.
Wdową tą tymczasem — była dystrybutorka, rozlana w czterdziestce, którą przekroczyła, żółta i nędzna za skromnym
Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/203
Ta strona została uwierzytelniona.