lu, grubej trywialnej włoszki, czeszącej się raz na trzy tygodnie...
W kilka miesięcy później, Irek kupił sobie wąskie porte-bonheur i kazał je zakuć na ręku.
Było to szczytem elegancyi i szyku.
Wysuwał teraz rękę z pod mankietu i błyskał złotem bransoletki, drażniąc ciekawych niezwykłem tem zjawiskiem.
Gdy go pytano — wymijał zręcznie odpowiedzi, honorem się znów zastawiając...
Szczególniej w teatrze imponował bezustannie, bransoletkę na rękę naciągał i pod oczy nią siedzącym w krzesłach kobietom świecił.
Niektóre mówiły:
— Patrz! to monstrum ma bransoletkę!
Inne, zaciekawione istotnie, rzucały badawcze spojrzenia.
Irek, uszczęśliwiony, nadymał się jak żaba, porte bonheurem o szpinki dzwonił i przeginał się z nonszalancyą przez baryerę krzeseł.
Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/216
Ta strona została uwierzytelniona.