Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/219

Ta strona została uwierzytelniona.

ści godnej — która „odeszła w dal ciemną — pod błękitnem niebem Italii“.
— Cóż znowu! — pocieszali go przyjaciele — trudno ginąć z tęsknoty dla trupa. Miej siłę! oprzytomniej, Irku!
Lecz Irek pozował teraz coraz więcej, drapując się w szatę tragiczną. Fikcyjna kochanka zaczęła dlań przybierać kształty. Po upływie pewnego czasu nabrał przekonania, że — — czarna dama, rzeczywiście istniała.
Teraz w węzeł krawatu wpinał szpilki w formie trupich główek, ubierał się ciemmno, cały żałobny jak karawaniarz.
Chwilami miał chęć sprawienia sobie krepy przy kapeluszu.
Słowem, był to wdowiec, wdowiec opłakujący istotę, która, nie istniejąc, śmiercią swą pogrążyła go w bezmiarze boleści.
I często z zamglonemi oczyma siadał w gronie swych przyjaciół, aby wywnętrzyć ból swój drżącym od wzruszenia głosem.