Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/224

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak!... to ona!... moja święta — jakby przemówić miała!
I fotografię najbliżej stojącemu podał a sam, jakby boleścią przybity, na krzesło się usunął.
Lecz nagle, serdeczny, wesoły śmiech rozległ się w powietrzu.
Jeden z grona mężczyzn, świeżo z Łodzi przybyły, machał w ręku trzymaną fotografią „świętej — zmarłej“, zanosząc się ze śmiechu.
— Ależ to Wikcia! — wołał — Wikcia z Grand hotelu w Łodzi — ta... co się tu w Warszawie teraz puszcza!
Lewek głowę podniósł i ogłupiałym wzrokiem na śmiejącego się patrzał.