strzelał w górę biały, czysty gmach o harmonijnie pięknych liniach.
Pod drzewami temi Olka przesypiała nieraz całe popołudnia, gdy zamiast iść do szkoły, wolała podchodzić pod łokcie przechodniom i, skomląc, wyżebrać parę centów. Najadłszy się owoców lub pierników, cała zamorusana, rzucała się w trawę, tuż około fontanny, z której płynął wązki srebrny bicz wody.
Dziewczyna zasypiała, zaciskając mocno powieki, cała czerwona, zdenerwowana, podniecona bezczynnością i dniem upalnym.
Usta jej szemrały słowa bez związku, ręce otwierały się kurczowo.
A tymczasem kasztany szumiały, ciało jej przeświecające przez łachmany spódnic wachlując swemi szerokiemi liśćmi, przez które spływało słoneczne światło, wielkiemi zielonymi plamami się znacząc.
Olka chwile te pamiętała dokładnie.
Gdy po nocy, spędzonej w knajpie, z głową ciężką i ustami spieczonemi, wracała do swej nory — cieplejszy powiew wiatru budził w niej myśl jedną.
Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/228
Ta strona została uwierzytelniona.