I wróciła!
Wróciła po śmierci ojca, ukradkiem, po ciemku dziedziniec i znajome bramy obchodząc...
Tak! tak! nic się nie zmieniło!
Te same rynny, pod któremi w deszcz roztargany swój łeb moczyła, włosami poplątanemi kamienie zamiatając.
Tu — koło tego mostku, cała gromada jej przyjaciół robiła groble z piasku i kamieni, tamując odpływ kolorowej wody, którą farbiarz całemi cebrami nieraz wylewał.
Tu — Wicek, pierwszy raz przez nią namówiony, ukradł makagigę starej, może stuletniej żydówce, która drzemała nad deską, pełną łakoci, w cieniu oddrzwi bramy.
A tu — tatlo nieboszczyk kazał jej polewaczki wody z dziedzińca sobie znosić i podawać. Nie było to rozkoszne, owe dźwiganie ciężkich konewek w skwarne popołudnie, tembardziej, iż tatlo ręki nie żałował, gdy się nie pośpieszyła.
Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/230
Ta strona została uwierzytelniona.