Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/231

Ta strona została uwierzytelniona.

Dźwigała też, dźwigała, przechylona na lewy bok z ręką wygiętą — mocząc spódnicę plączącą się jej wzdłuż nóg chudych i nierozwiniętych; tatlo tymczasem wodą ulicę polewał, rysując esy floresy na szarych, półokrągłych grzbietach kamieni. Życie było ciężkie — prawda!... choć i teraz!... pożal się Boże!... ot!...
Olka stała teraz przed kamienicą, w której wraz z tatlem i Wickiem tyle lat spędziła i pochyliwszy się do okienka suteryny zaglądać zaczęła. Inni ludzie tam mieszkali, inna pościel, inne łóżko stało już w kącie, którego ściany nawpół pleśnią były zasnute.
Świeczka „centówka“, oprawna w blaszany lichtarz, słabo ćmiła się na stole, do połowy garnkami zastawionym.
Koło komina kręciła się mała dziewczyna, bosa, podkasana, z długim a cienkim warkoczem spadającym na wypukłe plecy.
W kolebce, koło łóżka — dzieciak z brudnych łachmanów kostropatą głowę wytykał i wyciągał rękę, w której tkwiła drew-