Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/232

Ta strona została uwierzytelniona.

niana łyżka, obmazana resztką przyschniętych kartofli.
Olka teraz już zupełnie do ziemi przysiadła, a obie ręce o bruk wsparłszy, ciągle w okno suteryny patrzyła.
Tak! tak!... ta dziewczyna rozczochrana włócząca swe bose nogi po ubitej ziemi izby — to ona, ona sama, lat temu piętnaście!
A ten chłopak z kołyski łeb wytykający — toć to czysty Wicek, który krzykiem swym zdawało się nieraz, iż mury rozsadzi.
Biła go za to po łbie, po pysku — ile się zmieściło, a czasem znów porywała go i do piersi cisnąć zaczynała, z rozrzewnieniem nagłem.
Sieroty bo oboje byli... sieroty, bez matki, która zmarła w szpitalu bez uczciwego nawet pochówku na zaraźliwe choróbsko, co się w suterynach na Żółkiewskiem rozpanoszyło.
Olka — w dziecko ruszające się wśród łachmanów wpatrywała się upornie, jakby przykuta widokiem tej małej głowy, po-