Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/234

Ta strona została uwierzytelniona.

jej teraz, że Wicek chce wyleźć z kołyski a ona uspakaja go i leżeć mu każe.
— Leż, hyclu, robaku, sieroto! bo cię uśmiercę!...
Nagle poczuła się kopnięta silną, męzką nogą w gruby but zbrojną.
— Ha frajla! wie gehts? — zaśmiał się rozbawiony żołnierz, błyskający w świetle latarni rzędem złotych guzików — chodź panna z nami, wypijemy paar śnaps zum andenken!
Olka ocknęła się z zadumy i porwała się z ziemi.
— Gut, Herr Leitnant! — wyrzekła, rzędem białych zębów błyskając — ja na to jak na lato!
— Fesches Mäderl...
Poklepał ją po ramieniu i oboje powlekli się w stronę szynku, z którego dobywały się ostre, zawrotne tony katarynki.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Spotkała się pierwszy raz z Wickiem, nagle na zakręcie Piaskowej uliczki.
Poznała go odrazu, choć urósł i zmienił się dla obcych ludzi.