Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/243

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co?
— Kiedy ty niechcesz mnie na ślubie mieć... — podjęła gorączkowo — to choć ty mi jedną łaskę zrób! Niewiele ja pieniędzy mam, ale to co jest!... weź!.. zda ci się na jutro!... weź!...
Ręce wyciągnięte trzymała wciąż, błagalną linią wśród światła się znacząc.
Wicek uczuł w piersiach dziwne ściśnienie.
— Nie! — odpowiedział — nie... pieniędzy twoich nie chcę!
Ona targnęła się, jakby uderzona biczem.
— A!... tak!... masz recht!... łajdackie pieniądze...
Lecz w nim, w tym brutalnym chłopie, zbudził się cień delikatności.
— Nie, nie dlatego! — odparł szybko — lecz ja mam dosyć, schowaj je dla siebie!
Ona uśmiechnęła się teraz radośnie.
— Schowam je dla... ciebie, Wicek!