Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/247

Ta strona została uwierzytelniona.

Wicek nie sypiał nocami, drażniony przez teścia, przez żonę, która także chciała sąsiadkom proch w oczy rzucić i dać im powód do zazdrości najmniej na tydzień.
Nareszcie w bramie domu, gdzie Wicek blejtramy zamówione odnosił, spotkała go Olka, zmęczona dnia tego czatowaniem na brata od samego świtu.
— Wicek — szepnęła, w kąt bramy go pociągając — powiedzże, co się tam u was dzieje?
On oparł się o ścianę, znękany, przybity walką o byt.
— A cóż ma być. Córkę mam!
Olka ręce na piersiach złożyła.
— Córkę?
— A jakże!
— Ładna?
— E!... czerwona jak rak... Gadają, że ładna!
— Do ciebie podobna?
— Albo ja wiem?
— Ale przecieć!...