Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/248

Ta strona została uwierzytelniona.

Badała go gorączkowo, cała podniecona tą myślą o noworodku, o dziecku śpiącem w białych pieluszkach we wnętrzu kołyski.
— Najgorsze... że chrzciny wyprawić trza — podjął Wicek — a ja...
Urwał nagle, przypomniawszy sobie do kogo mówi.
Lecz Olka podchwyciła jego słowa i porwawszzy go za ręce, gorąco prosić zaczęła:
— Taże ja właśnie o to za tobą łażę... weźże ty odemnie te swoje pieniądze, bo jeszcze mi je jaka psiakrew ukradnie.
On bronił się mięko:
— Nie mogę, Olka, nie mogę!...
Lecz kobieta nacierała coraz gwałtowniej.
— Taże to są twoje pieniądze! Twoje rodzone, schować mi je kazałeś...
— Bogać tam!
— Ale tak! tak! sprawiedliwie... niepamiętasz jeno!
Z za pazuchy wyjęła szmatę, w której szeleściło kilkadziesiąt papierków.