— Ja je mam przy sobie już od tygodnia, lecz nigdzie cię dopaść nie mogłam! Masz, na chrzciny ci starczy!...
On odsuwał się jeszcze, cały zmieszany myślą dotknięcia się w ten sposób zarobionych pieniędzy.
Lecz kobieta instynktem odczuła myśl brata.
— Weź, Wicek, weź!... to pieniądze z uczciwego zarobku! Jak Boga kocham! Koszule po nocach szyłam!... weź... to nie z „tego“!...
Kłamała, cała potem oblana, pełna wysiłku nerwowego.
Wreszcie, udało się jej pieniądze w rękę brata wcisnąć.
— A! Nareszcie!
Odetchnęła pełną piersią, jakby się ciężaru zbyła.
Lecz on stał przybity i upokorzony, ściskając w ręku szmatę z pieniędzmi.
Czuł, iż biorąc od Olki pieniądze, czyni krok pojednawczy i że powinien siostrę przychodzącą mu z pomocą na owe chrzciny zaprosić.
Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/249
Ta strona została uwierzytelniona.