Na oknach ledwo przymkniętych powiewały muślinowe firanki.
Pod jednem z nich, wychodzącem na ogród siedziała Kazia, trzymająca w poduszce kokardami upstrzone dziecko.
Matka patrzyła na tańczących machinalnie, poruszając poduszką, z której długa, lekka spadała sukienka.
Nagle zdawało się jej, że ktoś za oknem westchnął. Nieporuszyła się nawet, pogrążona w słodkiej ekstazie na widok tak dobrze bawiących się gości.
Tymczasem za oknem uczepiona prawie o ramę stała Olka, z oczyma szeroko rozwartemi, z których dwie strugi płynęły.
Wiatr, wiewając muślinową zasłoną, ukazywał jej wnętrze wesołej, widnej izby, napełnionej rozbawionymi ludźmi.
Dźwięki harmonijki serce jej szarpały na strzępy — z piersi wydzierało się westchnienie, w jęk prawie psi przechodzące.
Widok brata, żyjącego pomiędzy inną sferą ludzi, inną niż ona — wyklęta i wydziedziczona, napełniał ją dojmującym bólem, a drobna główka dziecka w tiule
Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/252
Ta strona została uwierzytelniona.